Guandong – tam, gdzie chowało się przed nami słońce

W Shenzhen trochę się zestresowaliśmy. Na początku Jowita miała niefajną przygodę w toalecie. Chińczycy prawdopodobnie nie wygraliby złotego medalu w zawodach w zorganizowanym czekaniu w kolejce, ale trzeba im przyznać, że nawet po kilku tygodniach w państwie środka potrafili nas zaskoczyć. Pani, której na pewno bardzo się śpieszyło, energicznie jak młoda kangurzyca wskoczyła przed Jowitą do toalety. Moja żona po krótkiej walce na polskie i chińskie okrzyki dała się pokonać, pozostał jednak uraz psychiczny.

Czytaj dalej

Miasto nad jeziorem i miasto na wyspie

Kolejnym miastem które odwiedziliśmy było Hangzhou – słynne przede wszystkim z powodu Jeziora Zachodniego, działającego na turystów jak miód na Kubusia Puchatka ( w Chinach pewnie bardziej odpowiednie byłoby chyba porównanie z misiem panda i pędem bambusa 😉 ).

Czytaj dalej

Polscy turyści, chińskie kanały i herbata z mlekiem

Podróż z Nanjingu do Danyang była krótka i bezproblemowa. Wybraliśmy najtańszą klasę chińskich pociągów – „K”. Polki spotkane w Qufu straszyły nas niskim standardem, ale nam wydawało się, że nie ustępuje on w niczym standardowi polskich kolei regionalnych (o ile ich nie przewyższa).

Czytaj dalej

Chaotyczna podróż do Nanjingu

Kolejnym etapem naszej podróży miał być Nanjing (Nankin). Widzieliśmy już Beijing (Pekin) – czyli północną stolicę (Bei oznacza północ) chcieliśmy zobaczyć również południową (ta sama etymologia występuje w Japonii. Kyoto = miasto stołeczne, Tokyo = wschodnia stolica). Z uwagi na spory dystans, postanowiliśmy znów zdecydować się na pociąg.
Czytaj dalej

Smak chińskiej gościnności

Trochę się denerwowaliśmy przed podróżą pociągiem, głównie z powodu bariery językowej. Stacja (Beijing Południowy) była bardzo nowoczesna (wyglądała bardziej jak lotnisko ), pociąg wyglądał jak rakieta i z prędkością rakiety również się poruszał (300km/h). W środku standard był całkiem niezły, chociaż w toalecie nie było mydła.
Czytaj dalej

Welcome to China!

Chiny przywitały nas stresem. Lecieliśmy liniami China Southern, początkowo było zadowalająco. Dostaliśmy nawet ciepły posiłek. Jednak do czasu… Z reguły nie boje się latać, ale gdy rozpoczęły się największe turbulencje jakie kiedykolwiek miałam „przyjemność” doświadczyć nie czułam się przyjemnie. Przywitałam znajome uczucie adrenaliny i rozpoczęłam analizowanie sytuacji w poczuciu strachu. Przede wszystkim myślałam z przerażeniem jak drogi byłby przewóz naszych zwłok (jakbyśmy się rozbili w morzu, to chyba by nas nie wyławiali?) i jak smutno byłoby naszym rodzicom. Cały dramatyzm opadł wraz z wylądowaniem na pekińskim lotnisku.

Czytaj dalej