Pod marokańskim niebem

Pierwsza część.

Zabraliśmy nasze rzeczy i poszliśmy do samochodu Kamala. Podczas gdy siedzieliśmy z tyłu, powiedział podekscytowanym głosem:

A więc jedziemy w głąb pustyni, będzie was to kosztować 30 euro na głowę”.

Było coś czego nie wiedzieliśmy. Kamal miał własny biznes turystyczny i używał CouchSurfingu żeby znaleźć nowych klientów.

Nasza satysfakcja opadła jak przekłuty balon. Byliśmy już w samochodzie, podążając w stronę pustyni. Czuliśmy, że nie mamy możliwości powiedzieć „nie”. Zgodziliśmy się zapłacić. Teraz wiemy, że CouchSurfing w Maroku jest często powiązany z biznesem. To dlatego, że ludzie, którzy żyją na pustyni nie mają wysokich dochodów i decydują się uzupełniać je poprzez działalność turystyczną. Nie ma w tym w sumie nic złego. To ich sposób na życie. To co nam się nie podobało, to niedopowiedzenia. CouchSurferzy powinni wiedzieć wcześniej. Powinni mieć świadomość, że jednym z warunków darmowego noclegu jest opłata za dodatkową wycieczkę. A jeśli nie, nie powinno być w ogóle tego rodzaju profili na CS. To bardziej kwestia zasad niż kasy.

W każdym razie, po krótkiej dyskusji zdecydowaliśmy się zapłacić. Chcieliśmy spędzić noc na pustyni. I jak się okazało była to bardzo dobra decyzja. Zobaczyliśmy niesamowite wydmy. Czuliśmy się jak w innym świecie. Biegaliśmy, wspinaliśmy się na niektóre z nich. Kamal okazał się naprawdę ciekawym facetem. Zapytaliśmy go czy jest podróż, o której marzy. Powiedział, że chciałby wsiąść na wielbłąda i przejechać na drugi koniec Sahary. W jego oku zapłonął błysk przygody i uwierzyliśmy, że naprawdę mógłby to zrobić.  Razem z jego niemiecką dziewczyną spędziliśmy niesamowity wieczór na pustyni. Siedzieliśmy na wysokiej wydmie z horyzontem pełnym piasku, czekając na zachód słońca. Żartowaliśmy, rozmawialiśmy i przeżywaliśmy razem coś zaskakująco pięknego. Coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Wschód księżyca. To było magiczne. Byliśmy tam w zupełnej ciszy, gdy nagle księżyc wysunął się zza piaskowego morza i zaczął wznosić się na firmament. Tej nocy było tyle gwiazd…  Poszliśmy do namiotu zjeść wieczerzę przygotowaną przez Berberów. Później poszliśmy na zewnątrz, aby posłuchać, jak grają na djembe i wspólnie zapalić sziszę 😉 Dostaliśmy na noc własny namiot. Kiedy piszę namiot nie mam na myśli zwykłego namiotu, to był wielki, tradycyjny namiot z grubym dywanem w roli podłogi! To była wspaniała noc, warta każdego eurocenta.

 Następnego dnia wróciliśmy do kasby Kamala, gdzie spędziliśmy relaksujący dzień. Slacklining, jedzenie, drzemka. Byliśmy gotowi by wrócić. Zrobiliśmy tę samą trasę autobusem. Dotarliśmy do Marrakeszu w środku nocy. Wzięliśmy taksówkę z dworca autobusowego do naszego hotelu, ale taksówkarz zawiózł nas do innego miejsca, skąd jak powtarzał – nie było daleko. Byliśmy źli, ale wysiedliśmy i próbowaliśmy szukać hotelu.

Kubie niemal udało się wykiwać taksówkarza płacąc banknotem o mniejszym nominale (naturalnie to był przypadek), ale facet zareagował natychmiast i wyglądał na rozzłoszczonego. A potem, gdy szliśmy do hotelu między dwu-, trzypiętrowymi marokańskimi domami pojawił się „pomocny człowiek”. Zaproponował, że może pokazać nam drogę i jakoś tak wyszło, że powiedzieliśmy mu gdzie idziemy, ale nie prosiliśmy go o żadną pomoc. Było bardzo ciemno i ani żywego ducha na ulicy. Zajęło nam może 10 lub 15 minut, aby dotrzeć do hotelu. Ulica wciąż była zupełnie pusta a ciemności nawet większe bo weszliśmy w boczną uliczkę żeby dostać się do wejścia do hotelu. Duże, drewniane drzwi były zamknięte. Wtedy kolejny „pomocnik” pojawił się obok nas i obaj zaczęli prosić o pieniądze. Zaczęliśmy dobijać się wielkich drzwi energicznie. Nasi nowi przyjaciele wyglądali dość przerażająco, w pewnym momencie jeden z nich wskazał na mnie palcem i powiedział Kubie „daj mi pieniądze na prezent dla niej„. Nasze pukanie mogłoby obudzić trupa, a kiedy w końcu dopiero co przebudzony recepcjonista uchylił drzwi wskoczyliśmy do środka w mgnieniu oka.

Wciąż przestraszeni poprosiliśmy o pokój i Jakub zapytał, czy możemy dostać jakąkolwiek zniżkę, ponieważ było już bardzo późno i większa część nocy już upłynęła. Marokańczyk nie wyrażając żadnych emocji zgodził się. Powiedzieliśmy, że zapłacimy rano bo boimy się wyjść na ulicę (żeby szukać bankomatu). Co ciekawe spędziliśmy jeszcze jedną noc w tym samym hotelu i gdy przyszło do płacenia był już nowy recepcjonista. Powiedzieliśmy, że jego kolega dał nam niższą cenę za poprzednią noc. Drugi recepcjonista chyba nie do końca nas zrozumiał, ale nie chciał kwestionować autorytetu swojego kolegi i na wszelki wypadek dał nam niższą cenę za obie noce. Tak ubija się interesy 😉

Spędziliśmy w Maroku 8 dni. To za mało, chcielibyśmy wrócić. Czytając całą historię możecie odnieść wrażenie, że nie byliśmy zadowoleni. Że ze względu na karaluchy, naciągaczy, nieciekawe doświadczenia z Couch Surfingiem nie cieszyliśmy się podróżą. Wręcz przeciwnie. Momentami nie mogliśmy uwierzyć, że mimo przejściowych trudności pozostajemy permanentnie zauroczeni tym krajem. Tęsknię za byciem budzoną przez głos muezzina, odkrywaniem zapierających dech w piersiach krajobrazów, rozmawianiem z dobrymi ludźmi, tęsknię za marokańską kuchnią! Tażin, kuskus, herbata miętowa, koktajle z daktyli i z awokado. Czasami, gdy przygotowuję naleśniki dla Kuby przypominają mi się te, które jedliśmy przy placu Jemaa el-Fnaa. Były takie smaczne… Kulminacyjnym punktem wycieczki były chwile spędzone na pustyni. Czuliśmy się jak w innym świecie, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na naszej planecie, jakby czas się zatrzymał gdzieś w pierwszych scenach sztuki stworzenia. Piasek, niebo z gwiazd niezliczonych jak złote ziarnka i my dwoje – jeszcze mniejsze ziarenka, a jakie szczęśliwe.

10 komentarzy do “Pod marokańskim niebem

  1. my już nauczyliśmy się radzić z naciągaczami (podróże kształcą) a planując podróż w takim kraju, staram się robić rezerwacje i sto razy dopytać czy oby na pewno i ile będzie nas to kosztować 🙂

  2. Jestem sobie w stanie wyobrazić, jak wyjątkowo czuliście się na tej pustyni. Każdy ma takie miejsca, gdzie czuje się, jakby poza nim i tą chwilą absolutnie nic nie istniało, to takie piękne! I nie mogę się nie zgodzić, ze śpiewem muezzina mogłabym się budzić każdego dnia 🙂

  3. No i znowu Maroko! Chyba daje mi znak, żeby dłużej nie czekać, tylko jechać je odwiedzić. 🙂 Swoja drogą nocleg na pustyni to moje kolejne marzenie, więc chyba zacznę baaaardzo mocno się zastanawiać nad spełnieniem go w tym roku. 🙂

Dodaj komentarz